czwartek, 21 lutego 2013

Jeśli bocian nie przyleci, czyli skąd się biorą dzieci - taki nastrój

"Kiedyś, kiedyś… chyba w maju?
Na ulicy…? Lub w tramwaju…?
Moją mamę spotkał tata.
Los obojgu figla spłatał,
Bo choć inne mieli plany,
Czuli, że są… zakochani!

„Nie do wiary!”, myślał tata,
„Ja i miłość?! Koniec świata”.
„Och, och, och…”, szeptała mama,
„chyba kocham tego pana…”.

Tak zaczęło się to wszystko.
Wkrótce było weselisko,
pokój z kuchnią (na początku),
sto uśmiechów w każdym kątku,
w dzień tysiące chwil uroczych,
gwiazdy spadające w nocy
(potem piasek w oczach z rana)
i… czekanie na bociana.

Ale bocian – sami wiecie –
woli włóczyć się po świecie,
szukać żab na całym globie,
zamiast dzieci dźwigać w dziobie.

Zresztą może ja się mylę?
Wszędzie jest niemowląt tyle…
Może to nie boćka wina?
Może inna jest przyczyna…?

Tak czy owak, mama z tatą,
choć od lat czekali na to,
choć szukali w krąg pomocy,
choć robili, co w ich mocy,
żeby zostać rodzicami,
ciągle byli sami. Sami…!

Innym mamom, w wielkich brzuszkach,
słodko biły już serduszka
synków małych jak landrynki
i córeczek jak malinki.

A u mojej mamy – cisza…
Tylko tata czasem słyszał,
jak po domu nocą drepcze
i cichutko (do mnie…?) szepce:
– Tak bym cię przytulić chciała,
okruszynko moja mała…

Wreszcie tata rzekł: – Kochanie…
Jest też inne rozwiązanie.
Nie mogliśmy sprawić sami,
by maluszek był tu z nami,
Ale go kochamy przecież!
Może on już jest na świecie?
Tak jak w bajkach – hen, daleko,
za górami i za rzeką…?
trzeba tylko go odnaleźć.

Nie wahali się więc wcale!
Spakowali ciepłe ciuszki,
stertę pieluch, trzy poduszki,
odrzutowy samolocik
(prezent od szalonej cioci),
lalkę, mleko, bukiet bratków,
kaftaników sto (od dziadków),
kocyk w kratkę, kocyk z kotkiem,
tuzin smoczków i grzechotkę,
boćka z pluszu, czapkę w kwiatki,
niespodziankę od sąsiadki,
szampon, mydła, tran, mazidła
i… pognali jak na skrzydłach!

Przyjechali w samą porę,
bo różowy, śmieszny stworek
(cztery kilo i pięć deka)
już się nie mógł ich doczekać.

Kiedy mnie przywieźli z dala,
tata mało nie oszalał,
dziadek po chusteczki latał
i tłumaczył, że ma katar,
wujek szeptał: „Moja klucho!”,
babcia całowała w ucho,
piesek mi przynosił piłkę,
a mamusia, przez pomyłkę ,
kaszką częstowała gości
i wciąż śmiała się z radości.

A co dalej?

Dalej było już zwyczajnie
– raz ciekawie, raz banalnie –
przytulanki i swawole,
rower, wrotki i przedszkole,
bajki, rosół, śnieg i narty,
bałwankowy nochal z marchwi,
czasem mina nadąsana,
bo znów stłukły się kolana,
czasem żarty i chichotki,
figle z tatą, z mamą plotki…

Nic w tym nie ma niezwykłego!
Może tylko prócz jednego –
kiedy widzę gdzieś bociany,
to przytulam się do mamy…
I z uśmiechem myślę o tym,
że choć przez bocianie psoty
nigdy mnie nie miała w brzuszku,
wciąż nosiła mnie w serduszku. "
Autor: Agnieszka Frączek (nie ja)

16 komentarzy:

  1. Jaki piękny wierszyk ...
    a jego tematyka ..szkoda mi niezmiernie tych co chcą a nie mogą ..los nie jest w tym względzie sprAWIEDLIWY

    OdpowiedzUsuń
  2. I niech tak się stanie :)
    Buziale :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Walerianko
    Bardzo,bardzo Cię rozumiem i bardzo, bardzo przytulam.
    Bożena

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero teraz przeczytałam wierszyk w całości... bardzo, bardzo wzruszający. A w temacie dzieci... u mnie znów niet:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy to jest cały wierszyk (książka) czy tylko fragment?

    OdpowiedzUsuń